Mieszkanie w Walencji? Nie ma problemu!

Jeśli chcesz wynająć mieszkanie w Krakowie, musisz nastawić się na niezliczoną ilość problemów. Tak przynajmniej zawsze wyglądało to w moim przypadku. Przyznam szczerze, że podobnie wyobrażałam sobie szukanie mieszkania tutaj. Na całe szczęście bardzo, ale to bardzo się myliłam! Wynajem mieszkania w Walencji to bułka z masłem!




Choć wysłałam kilkanaście zapytań (głównie na facebooku), wykonałam kilka telefonów, nie dostałam żadnej odpowiedzi. Tylko jedna dziewczyna odpisała na moją wiadomość - mają dla mnie miejsce w mieszkaniu i czekają aż wpadnę obejrzeć. Okazało się, że wprowadzili się jednak do innego mieszkania, ale wolny pokój jest. Adres? Ulica naprzeciwko mieszkania Diany, 3 minuty od uczelni, 10 sekund od stadionu Mestalla. Przyjemny właściciel Juan pokazał mi mieszkanie, poznałam Melindę, z którą wcześniej pisałam i w zasadzie od razu zdecydowałam się na pokój. 3 godziny później dostałam telefon: umowa gotowa, mogę przyjść z walizami i się wprowadzać.Przypomniałam sobie, jak dokładnie analizowałam poprzednią umowę o wynajem w Krakowie. Wprowadziliśmy chyba z 7 korekt i to z wielkimi problemami. Liczyło się każde jedno słowo. Jak było teraz? Dostałam 4 strony po hiszpańsku, a Juan łamanym angielskim opisywał mi każdy paragraf. Wysłuchałam, dopytałam, podpisałam, dostałam klucze. A potem przestraszyłam się, że za gładko poszło. Póki co - niesłusznie

I w drugą stronę.

Od początku wyjazdu mamy zdecydowanie więcej szczęścia niż rozumu. Współlokatorzy są na prawdę fajowi! Węgierska para mieszkająca w Rumunii (studenci medycyny) i Koreańczyk Xan (Chan? Nie wiem, w każdym razie przedstawia się "Czan") - inżynier. Wybraliśmy się wszyscy po południu poszukać punktu obsługi Valenbisi (rowery na abonament). Jest to chyba najpopularniejszy środek transportu w Walencji, dlatego spodziewaliśmy się ogromnego szyldu, znaków, strzałek i wszelkich wskazówek. I co? I nico. Szukaliśmy ponad godzinę, krążąc i błądząc. Czemu? Bo punkt znajdował się tu:




 
A tabliczka informująca o tym miała wymiary mniej więcej 20cm x 30cm. Karty oczywiście nie możemy wyrobić u tej pani, tylko przez internet. A potem 21 dni oczekiwania, czyli fatalnie, bo chcemy jeździć od zaraz. Zrezygnowani dziękujemy za informację, a tu nagle pani mówi, że możemy kupić kartę na metro, nawet bez biletu na metro, a potem doładować na rowery. Pokręcone, ale szybkie. Udało się? Z problemami (bo internet nie chce przyjąć karty, bo kod nie taki, bo tamto i owamto), ale udało. 


Całkiem ogarnięta grupa :)




Wczorajszy dzień spędziłyśmy razem z Melindą na plaży, żeby w końcu się trochę odstresować. Dojechałyśmy szczęśliwie, oczywiście na rowerach. Ale cała kwestia tutejszego transportu zasługuje na osobny post. Wkrótce ;)

¡ Hasta luego!


PS
Pierwsze przejścia z dziekanatem już za mną! Jak wszystko szczęśliwie się skończy, będzie kolejna historia ;)


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz